Kryzys samochodowy w EuropieZ nieukrywaną radością przeczytałem na kilku portalach ogólnych oraz jednym motoryzacyjnym, że w maju ósmy raz z rzędu nastąpił spadek sprzedaży samochodów w całej zachodniej Europie. Dlaczego z radością? Bo jest to doskonały przykład ingerencji państw demokratycznych w rynek. Rynek samochodowy w Europie jest mocno sterowany centralnie w Brukseli. Każdy producent ma obowiązek wyposażyć auta w ABS i różne inne systemy. Co więcej, nałożone są również normy emisji spalin, które wymuszają stosowanie katalizatorów, filtrów cząstek stałych, systemów start-stop, opon o niskich współczynnikach oporu itp. itd. To wszystko kosztuje i sprawia, że taki sam samochód w Indiach kosztuje 8000zł, a w Europie, po przystosowaniu do spełnienia wszystkich norm ok. 20000zł. W Europie istnieją też limity ilości produkowanych samochodów nakładane na niektóre fabryki. Sprawia to, że na rynku samochodowym trudno mówić o wolności. Nie jest to też jednak system całkowicie centralnie sterowany, a jedynie "ukierunkowywany" tam gdzie akurat pasuje rządzącej opcji politycznej. Wspomniane ograniczenia i regulacje znacznie podniosły ceny samochodów, ale mają jedną zaletę. Zwykle nie wprowadza się ich z dnia na dzień, co jest rzeczą wyjątkową w Europie, w której setki ustaw wprowadza się ad hoc. Producenci mogą więc jakoś zaplanować podwyżki cen aut i są one wprowadzane na przestrzeni wielu lat. Przykładowo: najtańszy samochód w Polsce w latach 90-tych (Maluch) kosztował 9-13 tyś. zł, Polonez był niewiele droższy. Dziś najtańsze nowe auta to wydatek ok. 30 tyś. zł. Być może dzisiejsze auta są dużo lepsze, ale legalnie sprzedawać tanie i proste samochody już nie można. A samochód klasy Malucha, dzięki rozwoju techniki i automatyzacji produkcji powinno dać się sprzedawać za nie więcej niż 10 tyś. zł. Najubożsi są jednak tego pozbawieni i muszą kupować używane, stare auta. To wszystko głównie dzięki politycznym regulacjom rynku. Co to ma wspólnego z narastającym obecnie kryzysem w branży samochodowej w Europie? Otóż jest on spowodowany, nie przez jakieś tajemnicze cykle koniunkturalne, czy skomplikowane procesy makroekonomii. Jest SKUTKIEM kolejnych państwowych ingerencji w gospodarkę. I to bardzo konkretnych, a mianowicie: dopłat do zakupu auta. Sytuacja wyglądała mniej więcej tak:
Mało kto jednak rozumie, że taka interwencja "ratunkowa" ma bardzo negatywne skutki. Początek tych skutków widać właśnie dziś - spada sprzedaż samochodów. Nikt nie wie do jakiego poziomu spadnie więc znowu wszyscy boją się o przyszłość branży w Europie. No ale po co ludzie mają teraz kupować nowe samochody skoro jeszcze rok-dwa lata temu kupowało ich więcej ludzi niż zwykle, bo chcieli załapać się na dopłaty? Teraz czeka nas kilkuletni spadek i kryzys w branży a potem kilka lat powolnego powrotu do sytuacji sprzed dopłat. Podsumujmy wady i zalety państwowych dopłat do jakiejkolwiek upadającej branży gospodarki. Zalety:
Wady:
Prawda jest taka, że chwilowy ratunek dotacjami państwowymi jest tylko pozorny i w dłuższym okresie czasu przynosi więcej strat niż zysków. Co by było gdyby nie było dopłat i pozwolono wolnemu rynkowi działać samemu?
Państwowe ratowanie za wszelką cenę jakichkolwiek firm i koncernów jest po prostu niekorzystne dla kraju. Zarówno finansowo, społecznie i gospodarczo. Jest też niesprawiedliwe - bo niby dlaczego zwykły człowiek, podatnik, ma płacić z własnej kieszeni za błędy zarządu jakiejś firmy? Główne korzyści są propagandowe. Polityk może się pokazać jako dbający o zwykłych, szeregowych pracowników kilku dużych firm. Polityk może być nawet szczerze przekonany, że robi coś dobrego. Niestety rzeczywistość nie zwraca uwagi na intencje. I potem mamy "kryzys" w branży motoryzacyjnej, który jest w prostej linii skutkiem dobrodusznej i pro-społecznej polityki rządów kilka lat wcześniej. |